Jerzy Kozarzewski

Opowiadanie przewodnika na Rynku Solnym


W tym zaułku trwa w murach pogłos tej łaciny,
jaka była językiem całej Europy.
Tu stawał przed tablicą któryś z dwóch Sobieskich,
a Michał Korybut ćwiczył retorykę.
Tu była akademia, co dawała polor
tym, którzy mieli objąć publiczne urzędy.

Tuż Anny Seminarium - dziś tu brzmi muzyka
uprawiana przez młodzież ćwiczącą talenty –
dawniej w celach alumni szukali w modlitwie
i w nasłuchu milczenia drogi życia w prawdzie.
Stąd te mury tchną nadal biblijną łaciną,
strzegąc tradycji wieków w małym wnętrzu Rynku.

Od wschodu szczyt kościoła z amboną balkonu
z której da się wypełnić przestrzeń Rynku głosem.
W nisze frontu figury drewniane wstawiono,
zdumiewając przybysza śmiałością pomysłu.
Wewnątrz na tęczy napis w łacińskim języku:
Karol Ferdynand (Waza) biskup - książę stawił.

Z czwartej strony budynek mniej dawnej tradycji
przytulony do starych frontów kamieniczek –
odwraca się do Rynku ogromnym witrażem
Kaplicy, gdzie się modlą Siostry Elżbietanki.
Nie zamąca to w niczym doznania powrotu
do czasu, który minął, lecz niesie przesłanie.

A jest ono mocniejsze niż przekaz ksiąg miejskich
z wieścią, że na tym Rynku znalazł się targ soli
i że kupcy przejezdni już w czternastym wieku
nie mogli minąć miasta bez wszczęcia sprzedaży.
Tak ten zaułek nauk już w wcześniejszej dobie
przyczynił się niemało do świetności miasta.

I dziś kiedy staniemy w środku tego Rynku,
nudno wierzyć, że wolno dany czas odwetu
za gruzy miast radzieckich — tu nie miał godziny
prócz ognia w Seminarium niszczącego wnętrze.
Czyżby ten Rynek Solny ocalał z przypadku
czy po to, aby młodzież mogła wejść do szkoły?