Jerzy Kozarzewsk

Ratusz w nyskim Rynku


Nie ma tej wieży, pnącej się w górę
jak śpiew zwycięstwa, jak pewność tego,
co może dźwignąć gotycki łuk...

Nie ma iglicy, bijącej w niebo
jak krzyk radości, jak ufność prawu
ład tworzącemu dla ludzkich dróg.

I nie ma cienia, który by smugą
stężałą w środku, w obrzeżach bladą,
znakiem istnienia schodził na bruk.

Wieżę wraz z cieniem wziął pod wyrzutnię
stalowy olbrzym. Trafił okrutnie.
Kikut stojący w gruzach ratusza
pół pokolenia kalectwem wzruszał.
Aż gruz betonem skryła powłoka,
dająca parkiet zespołom rocka.

Już się nie znajdzie miejsce pręgierza,
przez które wieży cień czas przemierzał,
jawiąc lub ciemniąc postać łajdaka.
Już się nie znajdzie i miejsca pniaka,
z którego głowa i księcia spada,
by prawo władzy czuła gromada.

Nie odbuduje już nikt tej wieży.
Innej dziś miary chce zwycięski śpiew,
gdy w życiu idzie za progiem próg.

Nie odbuduje się i pręgierza:
wytknięcie palcem może siebie tknąć
tak, że do spłaty zjawi się dług.

I katowskiego nie ma już pniaka
choć w słusznym gniewie przebaczenia brak
a z oczu ludzkich wyziera wróg...