Jerzy Kozarzewski

Katedra pod wezwaniem św. Jakuba Apostoła


na ukończenie odbudowy

Jest grosz z murarki i jest grosz na piwo
i grosz na kości w gospodzie po zmierzchu,
gdy karczmarz Bawar krzyknie o łuczywo
i światło wejdzie razem z rudą Czeszką
za którą wszystkie murarskie otroki
wodzą jednako niespokojnym wzrokiem.

Toczą się kości. Idzie rzut po rzucie
Człek tutaj usiadł diabli wiedzą po co.
Nie! - Dobrze zrobił! - W szczęśliwej minucie
w kubku zwycięsko kości zagrzechocą.
Każdy jest swego losu niedowiarkiem –
a grosza starczy na wszystko z murarki.

Czasem dopiero ranne kurów pianie
do snu przyzywa. A czasem wprost z nocy
człek na budowie syty życia stanie
i klnie robotę, że mu ciąży klocem.
A dni człowiecze są wciąż takie same
jak długo w bagnie stawia się fundament.

Jest grosz z murarstwa i jest imię mistrza,
któremu ściana z najzwyklejszej cegły
rośnie spod kielni nad inne strzelistsza
jakby budulec palcom był uległy
niczym przejrzysty i wonny wosk pszczeli
z którego model budowli wycięli.

Niemałe w cechu poszły o to spory
kto z majstrów tutaj stanie na budowie.
Jeden krewniactwo wykazał z przeorem,
drugi się oparł na książęcym słowie,
a kilku innych po prostu w gospodzie
sprawę ubiło przy gęsi i miodzie.

Dziś ściany ciągnie majstrów coś dziesięciu
i choć partaczy więcej jest niż mistrzów –
niedarmo biskup plac budowy święcił,
bo wszem robota idzie jakoś czysto
i każdy weźmie chwałę ze swej ściany
i chwały cząstkę Panu da nad Pany...

Jest głos w kamieniu i jest mowa w cegle –
można wyśpiewać budulcem niekształtnym,
zebranym w gotyk osadzony we mgle
nizin - pieśń, jakby się było rybałtem,
rybałtem pańskim w kształcie rozkochanym
i zapatrzonym w pienne świątyń ściany.

Cóż jest nad dosyt związania sklepieniem
ścian, co bezwładne ku górze się niosą
i według liczby - na człowiecze chcenie
gna się ku sobie w podobieństwo kłosom
które wiatr przecież, a nie myśl przygina.
Wiatr i myśl sławi Człowieczego Syna.

Mnogi grosz w skarbcu z czynszów, z danin, z myta.
Srebro z rabunku, złoto ze zdobyczy.
A głos co dawniej ledwie szeptem pytał
teraz nie szepce, ale krzyczy, krzyczy...
- Już nie naprawisz pokrzywdzonym nigdy
wedle imienia, wyrządzonej krzywdy.

Niech przecież ludzie na budowie staną
wziąć na chleb sutszy - grosze - i na piwo.
Niech się murarze chlubią czystą ścianą,
niech błogosławi architekt tworzywo!
Nic żywym więcej dać już niepodobna!
O żalu - płyta zaświadczy nagrobna!

W chorągwiach wiatr jak w żaglach. Ława ludzka płynie
kamiennym łożem ulic. U góry spiż stygnie.
Nie ma miary w stąpaniu i choć pieśń się zrywa
krok rytmem nie przybiega pod chorągwi skrzydła.
Jest tylko miara małych srebrem brzmiących dzwonków,
których serca motają głos na jednym wątku
wysnutym z ministrantów chłopięcej radości,
że najdrobniejszą służbą podnosi się kościół.
Komże, komże, koronki - koronki i komże.
W białej grzędzie narasta krok, rytm i porządek.
A w środku grzędy kwitnie na kamiennej jezdni
błękit chabrów zasiany modlitewnym gestem.
Na równi ludzkich oczu - biały krążek hostii
idzie ze zgrzanym tłumem trwale w ten tłum wrosły.
1 pod kopułę dzwonów chroni dziś lud wszystek
ocalone ze świata cząstki serca czyste.

Przyjm Panie na świadectwo naszej człeczej wiary –
chociaż słaba jest ona i uboga w słowa –
ten dom z pracy rąk naszych i wszystkie ofiary,
któreśmy nieśli wtedy, gdy trwała budowa.

Przyjm Panie na świadectwo człowieczej nadziei –
chociaż słaba jest ona i w rozpacz pochyła –
ten dom w którego ściany włożyliśmy dzieje
i tych dni, kiedy z nami Łaski Twej nie było.

I weź pod krzyż to wszystko, cośmy tu przynieśli
w myślach i sercach chromych, w rękach i na barach
I miłość świata czystą - dobrą miłość ześlij
tak, by na każdą chwilę starczyła jej miara.

Płomienie wiatr rozżagwia. Nawa ogniem płynie
w kamienne, głuche niebo. U dołu krzyk stygnie.
Gdzież jest miara zniszczenia? W górze szumią skrzydła
pod którymi co chwilę z ziemi grzmot się zrywa.
Są zabici! Są gruzy! Rannym nosze mościć!
Nieść pomoc żywym jeszcze! Niech pali się kościół.
Niech pali się katedra świętego Jakuba
chlaśnięta mieczem z góry po gotyckich czubach.

Nie! Są już ludzie! Przyszli! Męstwo odnaleźli.
W dół lecą krokwie w ogniu i tłuką po jezdni
i ognia-niszczyciela napastliwy pościg
nie dosięgnie przejrzystej, małej, białej hostii
schronionej w serca ludzkie od cierpienia czyste
i schronionej w podziemie gdzie lud schronion wszystek.

Wieniec stali u ławy fundamentu.
Wieniec stali w koronie ścian.
A na tym pod dach konstrukcji piętro.
Rysunek. Terminarz. Wykres. Plan.
Ugiąć stulecia technikę
do pokłonu przed gotykiem!

Pełznie wzdłuż ścian wykopem obręcz.
Ci, co pracują, tkwią znów w kręgu spraw
rozróżniania co złe, a co dobre
tak, jak czasu, gdy wieźli pierwszy piach
na budowę ludzie innomowi
cześć dający Jakubowi.

Dach urósł. Długo ciemniała krata
łowiąca jak sieć różną barwę nieba.
Aż wszystkie oczka człek wyłatał
dachówką tak ciepłą, że oczy ogrzewa
strzelistym stokiem barwnej wysokości.
Może w gotyku być i nasz kościół?

Da się w te ściany wprowadzić maszyny,
młoty i prasy? Liczby i potęgi?
Zagięte lotów przestrzennych krzywizny
i świat odkryty w coraz większej głębi?
Da się tu zebrać, zawęzić i ścieśnić
wszystko co nęci tym, że się nie śni?

Na wieżyczce złoty krzyż zapłonął
nad blachą czekającą na zieleń.
Kurek z wiatrem stanął. Stron nie odmieniono.
Z mszą świętą ksiądz wyszedł. Jesteśmy w kościele.
lntroibo ad altare Dei –
ad Deum qui laeilieat iuventutem meam.
1 weź pod krzyż to wszystko cośmy przynieść zdolni
przezwyciężając w sobie naszą ludzką pychę
i miłość świata czystą - miłość w nas uwolnij
byśmy umieli kochać Serce Twoje ciche.