Jerzy Kozarzewski

                                                                                                
 

Dwór biskupi


Trudno nie myśleć tutaj, że się jest w zaułku,
kryjącym zgasłe echa życia tego miasta.
Jest herb biskupi w głazie - ktoś kiedyś go kuł tu,
jest fosa wzdłuż ulicy - choć chwast ją zarasta -
ktoś kiedyś wwiódł tu wodę, by bronić kasztelu.
Jest ściana pałacowa z barokowym licem,
pod nim trwa ślad budowy w murach sprzed lat wielu,
a w nich - dla potrzeb dworu - miał młyn mleć pszenicę.
Nie do wiary, że tędy szła tak bystra woda,
iż mogła pędzić koło biskupiego młyna.
Tak, z tych ech wywołany, gród kształt myślom odda
i wrócony swym czasom gwarnie żyć zaczyna.

Stąd Rudolf z Rudesheimu - zanim objął Nysę –
jako legat papieski przybył do Torunia
uczestniczyć w układach z końcowym zapisem
- świadczącym jaki talent przejawił i umiar –
że w sporze Kazimierza z Krzyżackim Zakonem
prawa lenne dla Polski nie będą zmienione.

Już jako biskup — książę przyjmował Korwina,
gdy z Jerzym z Podiebradu ten szedł w ostre starcia
o koronę, dla której Jerzy nie miał syna,
a dla zięcia nie było wielmożów poparcia.

Tędy szło wojsko polskie, aby stanąć w Pradze
w dniu wkładania korony na skroń Jagiellona.
Kazimierz wwiódł tam syna dzięki swej rozwadze,
nietępienia husytów; wierzył, że przekona
rozwagą i Madziarów, od których koronę
biorąc, zespoli w jedność środek Europy.
Tam jednak brano syna Hunyadego stronę
i z wejściem Jagielloni popadli w kłopoty.
Obrotny Maciej Korwin wsławiał swoje imię
dzielnym biciem Polaków w niejednym spotkaniu,
nadto miał i niechętnych Jagiellonom w Rzymie.
Pozostały układy. A więc: „kupić tanio,
a sprzedać... ”, lecz to w Nysie. Kolejno w tym mieście
- obcym stronom w zatargach - miało dojść do zjazdu.
Stawili się wszyscy, jakby chcieli wreszcie
liczyć tu na spotkanie pod szczęśliwą gwiazdą.
W skład polskiej delegacji, przybyłej z Krakowa,
wchodziło trzech biskupów, formuł biegły radca
z kancelarii królewskiej i mistrzowie słowa:
Jan Długosz, Jakub z Szadka, którym taka praca
znana była, gdyż nieraz do niej ich wzywano.
Liczna świta - dla koni około czterystu —
chyba w Hajdukach Nyskich stojąc, brała siano.
Legat Mszę świętą pewnie, pięknie uroczystą
odprawił u Jakuba przed obrad początkiem.
Mogło tu zbraknąć Czechów. Węgrów było grono
i Polacy. Gdy wszczęto swych racji snuć wątki,
przyszli do obrad Czesi i wnet uzgodniono,
- w Pradze był już Jagiellon - że Śląsk będzie czeski.
Z kluczeń Węgrów szedł poszept, by zjawił się w Budzie
nie męski Jagiellonów potomek, lecz żeński:
chcą tam żony dla króla wszystkich stanów ludzie.
Lecz, że to sprawa tronu, więc choć zjazd skończony,
wszyscy z niepełną zgodą jadą w swoje strony.

I z wolna w tym zaułku obudzone echa
gasną w przemgleniu wieków, tracą żywy pogłos.
Blednie herbu biskupa, kuta w głazie, cecha.
W kanale fosa milczy o tym, jak być mogło.
Od wschodu, gdzie ech nie ma zwyczajniej się widzi
ocalałe budynki - z ruin podźwignięte -
gdzie w półfabrycznych wnętrzach siedzą inwalidzi,
posługując się wprawnie tapicerskim sprzętem.

Zostaje tu współczesność: zamiast ech - wezwania,
których nikt żadnym krokiem nigdy nie dogania.
 

3. 09. 93